
Dzisiaj minęły dwa tygodnie od kiedy jestem w Afganistanie i niby nie jest to żadne wielkie wydarzenie, ale ja czuje że jest. Czas mija mi tutaj niespodziewanie szybko, właśnie zorientowałem się że jestem tutaj już kilkanaście dni, a wciąż wydaje mi się jakbym przyjechał wczoraj. I to pomimo tego że w pracy mam wrażenie że czas ciągnie się jak guma. Zwłaszcza wtedy kiedy dziesięcioletni laptop na którym ma przyjemność pracować ładuje coś przez pół godziny nie mówiąc mi kompletnie co.
Na tym laptopie na razie pracować muszę bo nowego się doczekać nie mogę. Gdyby udało się tutaj coś załatwić tego samego dnia gdy ktoś o coś poprosi byłoby to cudem godnym odnotowania. Na początku nie wierzyłem w historie o tym jak trzeba każdą najmniejszą sprawę dopilnować samemu. Wszystko wydawało się proste, a ludzie całkiem mili a do tego nawet profesjonalni. Jeszcze wtedy nie wiedziałem w jak wielkim błędzie żyłem.
Codzienność trudniejsza niż fikcja
Gdy przyjechałem, trafiłem na moment gdy cały dział administracji właśnie pożegnał się z pracą za co to można się tylko domyślać. Ich pomieszczenie zostało zaplombowane i nikomu wchodzić nie można było. Wyjątkowe okoliczności, wiadomo każdy zrozumie. Nie było przy tym ważne że administracja zajmowała się też zamawianiem wody, paliwa do generatora i tym podobnych nikomu niepotrzebnych rzeczy.
W związku z tym przez pierwszy tydzień musiałem wytrzymać pracując na moim prawie laptopie, więc nie dość że stres związany z nowym środowiskiem nowymi obowiązkami to i jeszcze frustracja gdy nic nie działa jak powinno. Po tygodniu udało się w końcu zatrudnić nowego Menedżera ds. Administracji a na następny dzień już nawet i cała ekipa była w biurze. No więc jak nowy menedżer to i stare zapotrzebowanie na laptopa, telefon oraz uwaga pralkę oczywiście są nie ważne, trzeba pisać nowe. W międzyczasie dostałem starego laptopa z działu IT i jakoś z nim muszę żyć.
Biurokracja wszędzie taka sama
Wysłaliśmy więc nowe, podpisane przez szefową i czekamy. Wczoraj stwierdziłem jednak że coś za długo to trwa, poszedłem więc sprawdzić co się dzieje. Pytam gdzie mój laptop i co się dowiaduję? Że w piśmie było napisane laptop (to nie ja pisałem) i że oni nie wiedzieli jaki więc nic w tej sprawie nie zrobili. Trochę się w środku zagotowałem, bo wydawało mi się że w takiej sytuacji się dzwoni/pisze i pyta o co chodzi. Najwidoczniej nie tutaj.
Pytam więc czego potrzebują. No to oni że dokładnej specyfikacji. Upewniam się że chodzi o procesor/ram/dysk i idę do działu it żeby stosowna specyfikacje napisali, no bo skąd ja mam wiedzieć jakie tu się laptopy zamawia, i na co firmę stać? W dziale IT dowiaduje się że oni taką specyfikacje już dawno temu wysłali, idę wiec do administracji, oni nic o tym nie wiedza. Kolejny raz wycieczka do IT, jestem już porządnie zagotowany i gotowy zabijać. Panowie oczywiście zaskoczeni mówię więc żeby zadzwonili i uzgodnili wersję między sobą.

A może jednak mam szczęście?
I w tym momencie kolejny zwrot akcji, dział administracji mówi że przecież był zamówiony laptop dla jednego z menedżerów, a tego zwolnili więc na pewno gdzieś tu jest. Ok naiwnie idę wiec kolejny raz do administracji, w ciągu 10 minut panowie zdążyli się rozmyślić i stwierdzili że ktoś inny musiał go jednak wziąć bo laptopa nie ma i w takim razie oni jednak potrzebują specyfikacje. Mówię więc że nie obchodzi mnie jak to załatwią, mają załatwić. Wtedy gościu wpadł na pomysł że przecież właśnie idzie na lunch to tam spotka IT i wszystko uzgodnią.

Ponieważ w końcu uwierzyłem we wszystko co słyszałem o afgańskiej sile roboczej idę po lunchu do IT i pytam czy cokolwiek zostało uzgodnione. Tam oczywiście wielkie zaskoczenie. Mówię więc że nie wyjdę dopóki nie dostane specyfikacji do reki, podziałało, mogłem więc udać się do administracji gdzie z niechęcią pan ode mnie kartkę wziął i powiedział że załatwi. Teraz jednak już wiem że w żadne ‘załatwię’ wierzyć nie należy. Jutro pójdę i sprawdzę (jeżeli mnie spytacie dlaczego nie załatwię tego przez telefon to dlatego że to nie ma sensu, tym bardziej nie załatwią a poza tym wciąż nie mam doładowanej karty,bo do tego trzeba wystąpić do administracji z zapotrzebowaniem ale oni nie wiedzą jak więc poradzili mi udać się z tym do dyrektora generalnego)

Szkoda się denerwować
Może i by mnie to bardziej bawiło niż wkurzało gdyby nie to że dział IT to kwiat Afgańskiej inteligencji. Wczoraj przez pół dnia internet chodził jakby go wiadrami tutaj przynoszono. Co najgorsze nie mogłem połączyć się z częścią stron która jest mi niezbędna do pracy. Problemy z internetem zaczęły się jednak od momentu, kiedy moi ulubieńcy zaczęli grzebać przy firewallu. Blokując przypadkiem dostęp do wszystkiego co popadnie.
Zaczęło się to tydzień temu. Poszedłem wiec tam i powiedziałem, że mi jednak blokować nie mogą. Zwyczajnie potrzebuje tych stron do pracy. Łaskawie zgodzili się odblokować mi IP. Routery są tak skonfigurowane ze DHCP nie działa i trzeba IP wpisywać ręcznie, potem oni wiedzą kto ma jakie IP i mogą odblokować co chcą.. albo zablokować. Jednak nie zgodzili mi się odblokować IP z którego korzystam na telefonie. Polityka firmy zabrania korzystania z mediów społecznościowych na telefonie. Dyrektor o tej polityce nie słyszał, zmyślanie tutaj jest na porządku dziennym.

Ktoś tu nie umie w internety
Przez tydzień działało w miarę, jednak gorzej niż na początku. Wczoraj była masakra, spróbowałem więc ostatniej deski ratunku, łącze się przez VPN i co? Nie dość że działają mi strony na które wcześniej wejść nie mogłem, to jeszcze internet chodził 5 razy szybciej. Zdaje się więc że zwyczajnie ich firewall nie wyrabia, ale oni nic o tym nie wiedzą. Jak im powiedziałem co o tym myślę to było wielkie zaskoczenie. Spytali mnie z jakiego VPN korzystam i nieopatrznie powiedziałem.. teraz pewnie mi to zablokują.
Co do pralki, to niestety nie mam i raczej jej nie dostanę. Niestety nie mieszkam w high-class domu gościnnym ze sprzątaczką która też pierze i prasuje. Dostaję jedzenie, mam kabinę z sauną, ale pralki nie mam. Pralka ma być Inszala, jakkolwiek się to pisze, a znaczy to gdy bóg tak zechce. I teraz już wiem że bóg tutaj nigdy nic nie chce, bo tu wszystko jest inszala
WOW! Oni naprawde Cie karmia! Cos niesamowitego. Kiedy ja przyjechalam na praktyke na sniadanie dostawalam przeterminowany serek za 10 afgani i suchy chleb, na lunch fasole i chleb and na kolacje nie dostawalam nic. Chowkidor kradl moje drewno na opal wiec bylo tak zimno, ze woda zamarzala w rurach i nie dalo sie ani prac, ani korzystac z prysznica – mimo, ze faktyczynie, mialam biezaca wode, a nawet wlasnie pralke. Hej, nie jest tak zle 🙂