
Po długiej podróży przez Hong Kong dotarłem w końcu do celu, jeśli tak to można nazwać mojej podróży. Na Filipinach zostanę przez odrobinę więcej czasu, miesiąc, dwa a może sześć. Pierwotny plan zakładał znalezienie miejsca w Cebu, trzecim największym mieście Filipin, na razie jednak zastanawiam się czy to aby najlepsze rozwiązanie

Nie będzie to moje ulubione miasto
“O rany” to zdaje się były moje pierwsze słowa gdy jechałem przez miasto do hotelu. Miasto jest brudne, zatłoczone, i w większości zrobione z dykty i blachy falistej. Zdecydowanie nie robi dobrego pierwszego wrażenia, drugiego i trzeciego też nie. Jestem w sumie zaskoczony tym że ciężko mi się tu odnaleźć, w końcu ostatnie dwa lata spędziłem w Afganistanie. Tam chyba jednak byłem przygotowany na obcowanie z inną kulturą, z krajem rozdartym wojną i z olbrzymimi kontrastami. Tutaj jechałem mając w pamięci Tajlandię, Malezję czy Singapur i życie które jakoś kojarzy się z porządkiem.


Filipiny są jedynym w Azji krajem w którym większość (i to zdecydowana) populacji wyznaje chrześcijaństwo. To chyba stworzyło ostatecznie jakąś delikatną nić porozumienia która sprawiła że po trzech dniach w końcu zaczynam się przyzwyczajać i zaczyna mi się tutaj podobać. Oczywiście wiem że Filipiny to przede wszystkim przyroda i główna zasadą zwiedzania tego kraju jest trzymać się jak najdalej od dużych miast. Dlatego też bardzo prawdopodobne jest że ostatecznie wyląduję gdzieś na jakiejś małej, odległej wyspie gdzie nie będzie wrzasku ludzi, tysięcy klaksonów i tuningowanych skuterów wydających z siebie gorsze dźwięki niż startujący odrzutowiec.

Jak to na równiku
Co na pewno sprawia mi tutaj dużą przyjemność to temperatura rzadko spadająca poniżej trzydziestu stopni, dzięki temu na pewno będzie mi łatwiej się zaaklimatyzować. Czego raczej nie będę mógł znieść to jedzenie. Teraz już wiem że nie bez powodu wszyscy mnie przed jedzeniem na filipinach ostrzegali. Wydawać by się mogło że w wyspiarskim kraju jakim są Filipiny królować powinny owoce morza przyrządzone na setki sposób. Niestety wbrew logice jest zupełnie inaczej.


Kraj ten nazwany być mógł krainą fastfoodów, punkty sieci takich jak McDonald, KFC, Pizza Hut, Jollibee znaleźć można na każdym rogu. Co najlepsze, wszystkie też oferują kurczaka w panierce, nawet uliczne budy sprzedają kurczaka w panierce. Tak naprawdę ciężko tu dostać cokolwiek innego. A jak się nie ja kurczaka w panierce to je się parówki. Dziwny to kraj, po kilku dniach pobytów mam wrażenie że nabawiłem się już cukrzycy, miażdżycy i kilku innych chorób cywilizacyjnych. Sposób żywienia widać niestety na ulicach, gdzie większość ludzi jest zwyczajnie gruba. Najlepszą wskazówką tego że coś tutaj jest nie tak, jest to że nawet McDonald’s jako swój główny zestaw sprzedaje kurczaka w panierce podanego ze spaghetti.

Wiem już że chcąc zostać tu dłużej będę musiał gotować sam, bo na dobre, tanie uliczne jedzenie zdecydowanie nie ma co liczyć. Na ciszę i spokój też się nie ma co nastawiać, pora będzie się więc stąd zbierać.